DOLA REDAKTORA #1
Na błędach człowiek uczy się rozumu – to stare powiedzenie doskonale tłumaczy, co zmotywowało mnie do poszukiwania możliwie najwygodniejszej i najbardziej efektywnej metody tworzenia indeksów. Tak właśnie! Aby w ogóle zacząć się zastanawiać nad tym zagadnieniem, najpierw musiałam jeden indeks w pewnej książce popsuć.
„
Aby w ogóle zacząć się zastanawiać nad tym zagadnieniem, najpierw musiałam jeden indeks w pewnej książce popsuć.
”
Indeksy, czyli uporządkowane wykazy znajdujące się na końcu publikacji (zwykle naukowej lub popularnonaukowej), mogą być różne. Każdy z nich ma za zadanie ułatwić czytelnikowi lekturę selektywną, zmierzającą do znalezienia konkretnych informacji. Najczęściej mamy do czynienia z indeksem osobowym, zbierającym nazwiska wszystkich wspominanych w tekście postaci. Tego typu wykaz, podobnie jak indeks geograficzny czy tytułów, jest stosunkowo łatwy do utworzenia. Wystarczy „jedynie” odnaleźć i oznaczyć w pliku wszystkie wystąpienia nazwisk, które mają się potem znaleźć w spisie. Dużo więcej energii pochłania opracowanie indeksu rzeczowego, będącego przewodnikiem po ważnych dla książki zagadnieniach. Osoba podejmująca się tego zadania musi doskonale znać kompozycję i treść publikacji, a przede wszystkim – wiedzieć i rozumieć, co czyta, ponieważ – tu posłużę się słowami Adama Wolańskiego – „w indeksie rzeczowym można zamieszczać również tematy implikowane, niepodane w indeksowanej książce wprost” (2008: 317). Niechybnie oznacza to, że wyedukowany polonista nie przygotuje dobrego indeksu w pracy naukowej poświęconej socjologii, historyk nie poradzi sobie z opracowaniem filologicznym, a językoznawca z tekstem literaturoznawczym. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że takie indeksowanie jest sztuką i próbą. Sztuką selekcji materiału i wyodrębniania sensów, próbą cierpliwej uważności. I dlatego, nawiasem mówiąc, powinno być przez poważnego wydawcę dobrze opłacane.
„
Wyedukowany polonista nie przygotuje dobrego indeksu w pracy naukowej poświęconej socjologii, historyk nie poradzi sobie z opracowaniem filologicznym, a językoznawca z tekstem literaturoznawczym. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że indeksowanie jest sztuką i próbą.
”
Jeszcze podczas studiów, na zajęciach ze składu komputerowego usłyszałam, że obecnie trudno znaleźć książkę, w której indeksy byłyby rzeczywiście użyteczne, to znaczy – dobrze zrobione. Wtedy, bardziej zainteresowana projektowaniem graficznym książek, przyjęłam to stwierdzenie bez emocji. Nie miałam żadnego doświadczenia. Ani jako czytelnik (!), ani jako redaktor, ani wreszcie – jako łamacz. Dziś, zjadłszy kilka zębów w branży książkorobów, z bólem muszę się z tą wygłoszoną niegdyś opinią zgodzić… i spróbować odpowiedzieć, dlaczego tak jest.
Wielka improwizacja, czyli jak powstają indeksy osobowe
Mam nieodparte wrażenie, że indeks to brzydkie kaczątko wśród elementów składających się na książkę. Mało się o nim mówi, niechętnie się go przygotowuje, a wreszcie – po macoszemu się go sprawdza. Indeksy budzą strach, ponieważ brakuje uniwersalnej recepty na ich stworzenie. Lęk przed nieznanym wprawdzie można próbować zrozumieć, ale warto sobie uświadomić, że aby z brzydkiego kaczątka wyrósł piękny łabędź, potrzeba czasu. Od nas tylko zależy, czy jesteśmy gotowi ten czas poświęcić. Staranny indeks wydatnie podnosi poziom edytorski książki, jest, jak pisał Jan Stanisław Bystroń, „tą różdżką czarodziejską, która człowieka przeprowadza przez labirynt (…), z jego pomocą eksploatacja materiału może dokonywać się ogromnie szybko” (2003: 23).
W większości przypadków autora tekstu naukowego prosi się o przesłanie alfabetycznego wykazu imion i nazwisk wszystkich osób, o których wspominał w pracy. Ta lista to nie kolejna fanaberia redakcji, lecz tak zwany ślepy indeks. Ślepy, to znaczy pozbawiony numerów stron. Osoba odpowiedzialna za przygotowanie indeksu w zależności od momentu procesu wydawniczego, w którym wkracza do akcji, różnie może tę listę wykorzystać.
Zawiązki indeksu bardzo często powstają, zanim jeszcze książka trafi do składu, czyli pod koniec pracy w Wordzie. Wtedy dokładnie przeszukuje się poprawiony i zaakceptowany przez autora plik, po czym za pomocą funkcji „Oznacz wpis” (dostępnej w karcie „Odwołania”) oznacza każde wystąpienie danego nazwiska. Ta metoda niesie jednak ze sobą pewne zagrożenia. Pierwsze z nich to prawdopodobieństwo, że twórca tekstu zbagatelizował prośbę wydawcy i część nazwisk w swoim ślepym spisie pominął. Drugie wiąże się z pokusą bezrefleksyjnego użycia autooznaczania. Word umożliwia oznaczenie wszystkich wystąpień wybranej przez nas frazy. Jeżeli zatem podświetlimy kursorem formę dopełniaczową „Adama Wolańskiego” i w oknie „Oznacz wpis” klikniemy „Oznacz wszystko”, to program przeszuka cały plik i zaindeksuje wszystkie wystąpienia tej formy. Co zrozumiałe, nie zareaguje na żaden inny przypadek zależny ani na samo nazwisko bez imienia. Tę procedurę da się jeszcze bardziej przyspieszyć. Wystarczy skorzystać z opcji ukrytej w liście rozwijanej „Wstaw > Indeks i spisy > Autooznaczanie”. Program poprosi nas o wybór zewnętrznego pliku z listą haseł. Może nim być na przykład arkusz kalkulacyjny.
Poprawność indeksowania w Wordzie da się sprawdzić, włączając białe znaki (przycisk oznaczony symbolem „¶”). Wtedy naszym oczom ukażą się nawiasy klamrowe wraz z tematami indeksu, na przykład: { XE "Wolański Adam" }
. Służący do łamania program InDesign bez problemu zinterpretuje te znaczniki i na ich podstawie stworzy indeks. Łamacz będzie jednak musiał ręcznie wprowadzić zakresy stron, jeżeli na przykład nazwisko pojawia się na kilku(nastu) stronach z rzędu. Domyślnie InDesign wymieni je wszystkie. Word wprawdzie umożliwia posługiwanie się zakresami (opcja „Zakładka” w karcie „Wstaw”), ale ta funkcja nie jest odczytywana przez InDesigna. Ogromna szkoda! Gdyby było inaczej, nie trzeba byłoby oznaczać każdego wystąpienia nazwiska, a jedynie fragment tekstu, który odnosi się do danej osoby.
Bardzo rzadko, ale jednak zdarzają się operatywni autorzy, którzy samodzielnie przygotowują indeks w Wordzie. O ile tylko jest on zrobiony poprawnie – to znaczy aktualizuje się przy każdym przełamaniu – można się cieszyć z częściowo wykonanej pracy. Redaktor mimo to nie jest zwolniony z uważnej weryfikacji poczynań autora. Niewątpliwą zaletą współpracy dwóch i więcej par oczu przy tworzeniu indeksu jeszcze na etapie Worda jest możliwość wychwycenia metafor oraz nazwisk niewymienionych explicite – z nimi bowiem nie poradzi sobie zwykłe wyszukiwanie fraz, sam redaktor natomiast może je niechcący pominąć lub źle zinterpretować:
autor Ferdydurke { XE "Gombrowicz Witold" },
Józef Czapski { XE "Czapski Józef" } wspólnie z siostrą { XE "Czapska Maria" },
Członkowie Szczepu Rogate Serce { XE "Szukalski Stanisław" }{ XE "Gliwa Stanisław" }{ XE "Konarski Marian" }{ XE "…" },
Kurhanin ze Słociny { XE "Gliwa Stanisław" },
„Niedźwiadek” { XE "Gliwa Stanisław" }.
Są książki, w których pełnych nazwisk używa się niezwykle rzadko, a mimo to muszą się one znaleźć w indeksie. Dzieje się tak na przykład w obszernych edycjach źródeł. Ślepy indeks na niewiele się w nich zda. Niepoważne byłoby przeszukiwanie edycji korespondencji w nadziei na oznaczenie wszystkich nazwisk. Z góry można zakładać, że autorzy listów wiele pozostawili w sferze domysłów – kto z nas w rozmowie o kimś zawsze posługuje się jego imieniem i nazwiskiem? W takim wypadku redaktor (czy ktokolwiek inny zatrudniony do indeksowania) może sobie nie poradzić albo niepotrzebnie zmarnować energię. Byłoby dobrze, gdyby indeksem zajął się edytor naukowy, czyli osoba odpowiedzialna za merytoryczne opracowanie źródła.
Inna, mniej popularna i bardzo ryzykowna metoda tworzenia spisu nazwisk polega na pracy ze złamaną książką. Indeksator dostaje gotowe rozkładówki z ustaloną paginacją i ręcznie przygotowuje skorowidz. Może to robić, czytając tekst (wtedy wyłapie niestandardowe określenia), może też dodatkowo wspomóc się ślepym indeksem i funkcją przeszukiwania pliku PDF. Tak zrobiony indeks jest sztywny, co oznacza, że każde przełamanie grozi jego dezaktualizacją. To duża wada, ponieważ nigdy nie ma pewności, że nie będzie trzeba w ostatniej chwili wprowadzić w książce zmian. Z drugiej strony indeksy tworzone na PDF-ach, o ile się nie „posypią”, raczej na pewno nie będą zawierały przypadkowych, nieprzemyślanych pozycji.
Ktoś może zapytać, co w takim razie z InDesignem. Przecież słynny program z pakietu Adobe także umożliwia tworzenie i edytowanie indeksów. To prawda, ale jest to mniej więcej tak samo wygodne jak pisanie w nim książki czy praca z tabelami! Poza tym odkładając obowiązek przygotowania indeksu na później, cedujemy to odpowiedzialne zadanie na łamacza, który nie zawsze jest zorientowany w treści publikacji.
„
Tworzenie indeksów w ID jest mniej więcej tak samo wygodne jak pisanie w nim książki czy praca z tabelami!
”
IndexMatic², czyli jak mogłyby powstawać indeksy osobowe
W poszukiwaniu optymalnej metody pracy z długą listą nazwisk do zaindeksowania natrafiłam jeszcze na skrypt IndexMatic² autorstwa Marca Autreta. Jest to płatna wtyczka do programu InDesign, która między innymi dzięki zastosowaniu wyrażeń regularnych ma ułatwić automatyczne tworzenie indeksów. Narzędzie obiecuje bardzo dużo. Wystarczy powiedzieć, że odpowiednio skonfigurowane, może na podstawie określonej frekwencji wyrazów (PageRanku) samo wyłuskiwać tematy do indeksu rzeczowego. W to oczywiście nie chce mi się wierzyć, przynajmniej w książkach humanistycznych. Tak przygotowany spis będzie raczej konkordancją, skądinąd czasami przydatną.
IndexMatic² można jednak potraktować jako dobrze znane okno „Znajdź/Zastąp” poszerzone o funkcję generowania indeksu. Co nam to daje? Potencjalnie umożliwia zautomatyzowanie oznaczania nazwisk. Wystarczy tylko dobrze opisać formułę, zgodnie z którą skrypt będzie wyszukiwał wszystkie formy fleksyjne nazwiska. I tak, trzeba głośno powiedzieć, że Anglicy ze swoją szczątkową fleksją mają pod tym względem dużo łatwiej.
Nigdy nie byłam biegła w wyrażeniach regularnych – IndexMatic² w dodatku posługuje się trochę inną składnią niż InDesign – ale dla sportu postanowiłam przygotować w Excelu kilkanaście reguł przeszukiwania próbnego arkusza tekstu. Zapewne da się je skonstruować lepiej, jednak nawet w takiej kalekiej formie działały zaskakująco dobrze. Niestety, bardzo szybko dostrzegłam też potencjalne problemy, które powodują, że niekoniecznie warto popadać w hurraoptymizm.
Skrypt oczywiście polegnie w starciu z metaforami. Tu nie ma o czym dyskutować, chociaż można ostrożnie założyć, że używa się ich, aby uniknąć powtórzenia, a zatem gdzieś w pobliżu znajdzie się nazwisko, którego automat już nie przeoczy. Gorzej, że niekoniecznie da on sobie radę w sytuacji, gdy w tekście mowa o kilku osobach z tego samego rodu (na przykład Juliuszu i Wojciechu Kossakach). Albo też wtedy, gdy nazwisko jednej osoby jest jednocześnie imieniem drugiej (Zbigniew Herbert i Herbert Spencer, Czesław Miłosz i Miłosz Biedrzycki). Problematyczne okażą się nazwiska typu „Niemiec”, „Polak”, „Czech” – IndexMatic² zaindeksuje również pospolite użycia tych słów, oraz na przykład „Gołąb”, „Kozioł”, „Gdański” – skrypt na początku zdania nie rozróżni, czy chodzi o Jana Gołąba, czy też może o… gołębia pocztowego.
– Ale że jak, drogi panie? – Ano, to zależy…
Im więcej myślę o wszelkich pułapkach indeksowania nazwisk, tym bardziej przekonuję się, że nie ma idealnej metody, a ta chałupnicza jest niestety najlepsza. Wydaje mi się, że najlepiej byłoby zacząć pracę od przygotowania ślepego indeksu. Jeżeli autor go nie dostarczył, obowiązek ten niestety spada na redaktora. On także podczas czytania powinien indeksować wszelkie wystąpienia, z którymi nie poradzi sobie autooznaczanie. Po skończonej redakcji jeszcze w Wordzie należy załadować plik z konkordancją. Oczywiście, można też to zrobić na samym początku pracy, o ile dostaliśmy go od autora. Skuteczność tego pliku zależy tylko od nas. Jeżeli nie żal nam czasu na fatygę, możemy dodatkowo wprowadzić do niego odmienione formy, pseudonimy, przydomki. Pierwsza korekta to dobry moment, by wyłapać błędy i przeoczenia redaktora – nie tylko te popełnione w tekście, ale i te niewidoczne, czyli na przykład skryte w indeksie. Plik z książką przekazywany łamaczowi powinien być dokładnie wyczyszczony i przygotowany do łamania, a to oznacza, że wszystkie zmiany wprowadzone w trybie śledzenia zmian muszą być zaakceptowane, poszczególne elementy odpowiednio ostylowane stylami znakowymi i akapitowymi (zgodnie z koncepcją wydawniczą i makietą publikacji), wszystkie pozycje do indeksu oznaczone. Łamaczowi zostaje już tylko wygenerowanie indeksu i wstawienie zakresów stron. Korekta na składzie ostatni raz spogląda na tak przygotowany skorowidz.
Tak to wygląda na moim schemacie. W praktyce, wiadomo, bywa różnie. Gdyby wszystkie wypowiedzi tworzone w języku dało się opisać zgodnie z precyzyjnymi regułami Noama Chomskiego, procedura tworzenia indeksów w książkach byłaby bajecznie prosta, a przynajmniej – obiektywna. Niestety tak nie jest, dlatego póki co – mimo niewielkich ułatwień – wciąż jesteśmy skazani na uważne, cierpliwe oko redaktora.
Bibliografia i materiały:
Bystroń J. S., 2003, Człowiek i książka, wyd. 3, Warszawa, online.
Pacek J., 2006, Indeksowanie w XXI wieku. Ewolucja i współczesne funkcje pojęcia, „Zagadnienia Informacji Naukowej”, nr 2, online.
Wolański A., 2008, Indeksy (skorowidze), [w:] tegoż, Edycja tekstów. Praktyczny poradnik, Warszawa.
Arkusz programu Excel
Instrukcja obsługi skryptu IndexMatic²
To cykl artykułów, w których obok przemyśleń na temat pracy redaktora freelancera przemycam tajniki redaktorskiego warsztatu. Zobacz więcej.