DOLA REDAKTORA #2
Po opublikowaniu ostatniej notki właściwie nie zamierzałam już wracać do tego tematu, jednak prywatna wiadomość od jednej z czytelniczek skłoniła mnie do zmiany planów. Zostałam zapytana o to, czy istnieją jakieś fachowe teksty, z których można byłoby się dowiedzieć, jak krok po kroku prawidłowo wykonać korektę indeksu.
Czytelniczka, o ile dobrze zrozumiałam, miała przed sobą poważne zlecenie, a jego istotną częścią była weryfikacja skorowidza. Adeptka pracy redakcyjnej już na początku uczciwie stwierdziła, że umiejętności wyniesione ze studiów edytorskich są niewystarczające. Dlatego właśnie, aby nadrobić braki i zachować rzetelność, postanowiła się dokształcić.
„
Zostałam zapytana o to, czy istnieją jakieś fachowe teksty, z których można byłoby się dowiedzieć, jak krok po kroku prawidłowo wykonać korektę indeksu.
”
Co jej odpowiedziałam? Nic. Niestety, nie znam żadnego praktycznego, godnego polecenia przewodnika po korekcie materiałów uzupełniających i informacyjno-pomocniczych, chociaż być może już ktoś kiedyś pokusił się o jego napisanie. Pytanie jednak mnie zaintrygowało. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego żadna książka nie przychodzi mi do głowy. Doszłam do wniosku, że taka publikacja musiałaby się składać z wielu konkretnych, najlepiej niepreparowanych przykładów oraz opowieści z życia, a tych nie ma komu skąd wziąć – zarówno ze względów etyczno-prawnych (tajemnica wydawnicza), jak i ekonomicznych (potencjalnie niewielu zainteresowanych czytelników, znikoma korzyść z wyjawienia własnego know-how).
Gdzie można, a nawet trzeba zajrzeć?
W wielu poradnikach znajdziemy podstawy, bez których trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek pracę nad skorowidzami. Jak zwykle warto zajrzeć do nieocenionej książki Adama Wolańskiego. Autor zebrał w niej obszerny wykaz dobrych praktyk, bardzo pomocny zwłaszcza dla redaktorów oraz indeksatorów – tak umownie nazywam osoby odpowiedzialne za stworzenie indeksu. Wolański opisuje różne warianty budowy hasła, proste i bardziej skomplikowane. Na przykładach pokazuje, jak powinno wyglądać hasło główne, a jak ewentualne odsyłacze do niego; zwraca uwagę na właściwą kolejność alfabetyczną i konieczność dodawania objaśnień identyfikujących; omawia, które wystąpienia w tekście należy włączyć do indeksu, a które pominąć.
O ile w przypadku nazw osobowych i geograficznych jego porady są przystępne, o tyle w przypadku haseł rzeczowych można już doznać lekkich zawrotów głowy. Niemniej wciąż mamy do czynienia z użytecznymi wskazówkami, na które w razie potrzeby możemy się powołać. Co istotne, z Edycji tekstów dowiemy się, jak powinien wyglądać indeks, nie znajdziemy w niej natomiast wyłożonej wprost odpowiedzi na pytanie, jak indeks zrobić. I nie mam tu wcale na myśli instrukcji obsługi Worda. Chodzi mi, rzecz jasna, o mityczne sekrety warsztatu.
„
Co istotne, z Edycji tekstów dowiemy się, jak powinien wyglądać indeks, nie znajdziemy w niej natomiast wyłożonej wprost odpowiedzi na pytanie, jak indeks zrobić. I nie mam tu wcale na myśli instrukcji obsługi Worda. Chodzi mi, rzecz jasna, o mityczne sekrety warsztatu.
”
Dlatego właśnie, gdy wyobraziłam sobie wszystkich początkujących korektorów, a przed oczami stanęły mi moje pierwsze rozterki w tym zawodzie, pomyślałam, że warto zebrać i opisać kilka praktycznych wskazówek, o których autorzy książek poprawnościowych w ferworze wypisywania popularnych błędów zdają się nie pamiętać. W mojej krótkiej (podkreślam, krótkiej!) karierze zawodowej doświadczyłam wielu patologii. Dałoby się je zamknąć w jednym słowie – niekompetencja. Choćby z tego powodu, dla dobra mających się dopiero narodzić książek, podzielę się swoimi przemyśleniami na temat korekty indeksów.
Po pierwsze, najważniejsze – proces wydawniczy!
Zdawałoby się, oczywistość. Przecież wszyscy po edytorstwie wiemy, jak powstaje książka, kto, kiedy i za co odpowiada. Czy na pewno? Praktyka pokazuje, że bywa z tym różnie. Na co dzień gonią nas terminy, zobowiązania wobec sponsorów, plany wydawnicze. Jedno jest pewne – nie wróży niczego dobrego przeciągająca się praca nad kilkoma publikacjami jednocześnie. Przychodzi moment, kiedy trzeba szybko wypchnąć teksty (z różnych powodów: kończy się grant, dopada nas choroba polskiej nauki – punktoza, wydawnictwo upada). I wtedy wszyscy tracą rozum. Najgorsze, co może się nam w tej sytuacji przytrafić, to praca symultaniczna. Ktoś redaguje, ktoś robi korektę, ktoś łamie, a autor… jeszcze nie odesłał uwag do redakcji. Taką publikację, zanim jeszcze zjedzie z taśm w drukarni, spokojnie możemy w naszym portfolio wpisać do rubryki „Żenujące porażki”.
Korektę indeksu, jeżeli nie chcemy zostać współczesnym Syzyfem, wykonujemy na złamanej i zaakceptowanej do druku książce. Nigdy wcześniej. Powtarzam – nigdy. Nie wierzmy zapewnieniom, że potulny autor na wszystko się zgodzi i niczego nie będzie chciał zmieniać. Nikomu w redakcji nie będzie do śmiechu, gdy nagle się okaże, że pierwszy rozdział trzeba zastąpić zupełnie nowym, a z drugiego wypadałoby usunąć kilkanaście akapitów.
Instrukcja wydawnicza
Szanujące się wydawnictwa opracowują szczegółowe wytyczne redakcyjne, aby zachować wysoką jakość publikacji i usprawnić sobie pracę. To z nich dowiemy się między innymi, jak powinny wyglądać przypisy bibliograficzne, bibliografia, wykazy skrótów i tym podobne. Wytyczne pouczą nas również, na co powinniśmy zwrócić szczególną uwagę, redagując, łamiąc czy wykonując korektę. Możemy ponadto oczekiwać, że znajdziemy w nich informacje na temat ustalonego standardu tworzenia indeksów. Już to powinno być dla nas wystarczającą wskazówką przy robieniu korekty. Trzeba pamiętać, że wyczytane w mądrych książkach reguły to jedno, a przyjęta konwencja – drugie. Nie należy poprawiać czegoś na siłę, wyłącznie po to, by dostosować tekst do naszego wyidealizowanego wzoru. Jeśli tylko dostrzegamy, że coś ma wewnętrzną logikę, jest konsekwentne, to zapewne takie ma pozostać. Gdy nie jesteśmy pewni, nie bójmy się pytać, po to przecież mamy kontakt z osobami odpowiedzialnymi za książkę.
Aby nie rozbudzać niepotrzebnie nadziei, muszę od razu zaznaczyć, że precyzyjnie opracowane, wewnętrznie spójne i niebudzące wątpliwości instrukcje wydawnicze zdarzają się chyba tylko w redaktorskim niebie. Prawdziwe życie jest brutalne. Jeśli wydawca, delikatnie mówiąc, podchodzi do swoich projektów jak do twórczej improwizacji, nie mamy co liczyć na owocną współpracę. Wtedy spróbujmy sięgnąć do publikacji już przez niego wydanych. Jest szansa, że dzięki nim przynajmniej nie będziemy mieli wyrzutów sumienia, gdy zrobimy coś nie tak.
(Ograniczone) zaufanie do poprzedników
Niestety, im bliżej w łańcuchu wydawniczym jesteśmy godziny zero, czyli momentu, w którym wypieszczone pliki PDF powinny trafić do drukarni, tym mniej mamy czasu na wykonanie swojej pracy. Zazwyczaj nasi współpracownicy zdążyli już wykorzystać wszystkie dni zarezerwowane na ewentualne opóźnienia. Andrzej Gołąb, poligraf, zabawnie to opisuje:
„
A to prezes jest nieuchwytny, a to korektorka zapadła wraz z całą rodziną na grypę żołądkową, a to po ciężkiej niedzieli redaktor zażądał urlopu na żądanie, a na drzwiach swego kantorka kazał wywiesić informację: zamkniente spowodu, że nieczynne.
”
Przypuszczam, że brak szacunku do czasu i pracy innych jest zmorą niemal każdej branży. Korektę indeksu, jak już powiedziałam, wykonujemy na samym końcu. Dlatego bardzo często pod wpływem presji czasu rodzi się w redakcji pokusa, by sprawdzanie indeksu odpuścić. Przecież jest generowany automatycznie, więc – jeśli tylko łamacz go zaktualizował – nie powinno być problemów. Z drugiej strony początkujący korektorzy na ogół chcą się wykazać.
Obie postawy nie są dobre. Łamacz, pięćdziesiąty raz odświeżając indeks, może już nie pamiętać, że wcześniej ręcznie wprowadzał do niego zmiany. Korekta na składzie natomiast nie może wywrócić do góry nogami całej książki. Przynajmniej nie powinna. Szukamy błędów oczywistych i błędów składu – ta reguła dotyczy również indeksu. Czego nie zrobił w odpowiednim momencie indeksator, my już, jako korektorzy, nie uzupełnimy. Nie chodzi tu wyłącznie o to, by nie wchodzić sobie w drogę. Ani też o to, że korektor za swoje poświęcenie nie otrzyma dodatkowych pieniędzy. Często wydaje się nam, że coś jest jawnym przeoczeniem. Tymczasem, gdybyśmy się wczytali w tekst głębiej, czyli tak, jak powinien to zrobić rzetelny indeksator, zrozumielibyśmy, że nasz poprzednik miał rację. Nadgorliwość przeważnie prowadzi do błędnych poprawek. Czasem po prostu warto zaufać.
Wcielić się w czytelnika
Czas na być może kontrowersyjną poradę. Ludzie niezwiązani z branżą myślą, że korektorzy mają cudowną pracę. Niepróżnujące próżnowanie! Kto by nie chciał się obijać, czytając książki, i jeszcze otrzymywać za to wynagrodzenie? Rzeczywistość nie jest tak bajecznie kolorowa. Lektura korektorska niewiele ma wspólnego z emocjonującym zanurzaniem się w głąb świata przedstawionego. Wręcz przeciwnie – oko korektora często bezrozumnie ślizga się po tekście w poszukiwaniu literówek, błędów ortograficznych, interpunkcyjnych, składu… Dlaczego zatem radzę, by przy poprawianiu indeksu wcielić się w czytelnika? Przede wszystkim dlatego, że czytelnik, podobnie jak korektor, indeksu nie czyta. On go używa w konkretnym, bardzo ważnym celu. Tym celem jest, o zgrozo, nieczytanie książki! My, jako redaktorzy, indeksatorzy i korektorzy, mamy mu to ułatwić. Poprawiając hasła, wyobraźmy sobie za każdym razem, czy taki zapis, taka forma, taki odsyłacz rzeczywiście są użyteczne. Najgorsze błędy w skorowidzu to te, które utrudniają, a czasem wręcz uniemożliwiają dotarcie do informacji.
„
Czytelnik, podobnie jak korektor, indeksu nie czyta. On go używa w konkretnym, bardzo ważnym celu. Tym celem jest, o zgrozo, nieczytanie książki! My, jako redaktorzy, indeksatorzy i korektorzy, mamy mu to ułatwić.
”
Czego szukać? Typowe błędy w indeksie
Na koniec prezent dla cierpliwych, czyli praktyczna ściąga. W poszukiwaniu błędów przejrzałam kilka książek już wydanych, a zatem teoretycznie „czystych”. Skupiłam się na wykazach nazwisk, ponieważ to chyba z nimi mamy przeważnie do czynienia. Na podstawie niezbyt dogłębnych korekt zebrałam najczęściej powtarzające się błędy. Tak powstała lista rzeczy, na które warto zwrócić uwagę:
- Poprawność nazwisk
- Kompletność odsyłaczy
- Numery stron
- Konsekwencja układu edytorskiego
- hasło w indeksie zawsze zaczyna się od nazwiska (problematyczne w przypadku nazwisk wyglądających jak imię, na przykład „Bob Dylan – Dylan Bob”);
- zakresy stron są dobrze wprowadzone (jeżeli przyjmujemy, że sąsiadujące strony podajemy z półpauzą, a nie po przecinku, róbmy to zawsze);
- pseudonimy, lata życia lub inne objaśnienia są wprowadzane według jednego wzoru;
- wcięcia, odstępy i ustalone wyróżnienia wszędzie wyglądają tak samo.
- Konsekwencja w stosowaniu skrótów
- Kolejność alfabetyczna
Uważamy zarówno na zwykłe literówki, jak i na całe imiona i nazwiska (na przykład „Julian Kaden-Bandrowski” zamiast „Juliusz” – tu zawinił autor i redaktor; korektor niemający specjalistycznego wykształcenia tego nie wyłapie). Pilnujemy pisowni oryginalnej: „Washington George”, a nie „Waszyngton Jerzy”.
Sprawdzamy, czy odsyłają do istniejących haseł oraz czy pseudonimy zostały ujęte w formę odsyłaczy. Chodzi na przykład o sytuację, gdy istnieje hasło „Oppman Artur (pseud. Or-Ot)”, a brakuje odsyłacza „Or-Ot – zob. Oppman Artur”. Przy odsyłaczu nie podajemy numerów stron.
Warto od czasu do czasu skontrolować, czy numery podane w haśle rzeczywiście się zgadzają i dane nazwisko w odpowiednim miejscu się pojawia. Trudno wymagać sprawdzania każdego numeru, ale warto zachować czujność i weryfikować wszystko, co budzi naszą wątpliwość. Oczywiście pamiętamy, że numery stron szeregujemy rosnąco.
Pod tym hasłem kryje się wiele potencjalnych błędów. Sprawdzamy między innymi, czy:
Jeśli już piszemy „pseud.” zamiast „ps.”, to róbmy to wszędzie; jeśli wybieramy „z d.”, to nie używajmy w innym miejscu „de domo”.
Naprawdę, błędy w szeregowaniu zdarzają się bardzo często! Niby polegamy na autosortowaniu, a jednak czasem ktoś coś dopisze w złym miejscu. Poza tym komputer niekoniecznie stosuje się do ustalonych przez nas norm (na przykład w zakresie szeregowania polskich i obcych znaków, wyrażeń ze spacjami).
Niżej załączam pliki ze zdjęciami indeksów z losowo wybranych książek, do których zajrzałam. Ołówkiem zaznaczyłam błędy i miejsca wątpliwe. Raczej nie stosowałam znaków korektorskich, ponieważ akurat w tym wypadku mijało się to z celem. Podkreślam, że nie zrobiłam korekty z taką starannością, jaką musiałabym się wykazać, gdybym pracowała na zlecenie. Niemniej nawet takie pobieżne sprawdzenie kilku (wydanych!) książek dowodzi, że korekta indeksów to wciąż pięta achillesowa niejednego wydawcy.
L. Febvre, H.-J. Martin, Narodziny książki, tłum. A. Kocot, M. Wodzyńska-Walicka, posł. P. Rodak, Warszawa 2016.
E. Repucho, Typografia kompletna. Kultura książki w twórczości Leona Urbańskiego, Wrocław 2016.
P. Rodak, Pismo, książka, lektura. Rozmowy: Le Goff, Chartier, Hébrard, Fabre, Lejeune, przedm. K. Pomian, Warszawa 2009.
P. Rypson, Czerwony monter. Mieczysław Berman: grafik, który zaprojektował polski komunizm, Kraków 2017.
To cykl artykułów, w których obok przemyśleń na temat pracy redaktora freelancera przemycam tajniki redaktorskiego warsztatu. Zobacz więcej.